Madryt. Fantastycznie miasto dla tych, którzy lubią zwiedzać pieszo i snuć się uliczkami. W Madrycie zakochają się turyści kulinarni, miłośnicy sztuki, dobrej zabawy i sportu. Nie brak tu terenów zielonych, ciekawej architektury. Nie sposób się tu nudzić! Zapraszam na kolejny wpis poświęcony hiszpańskiej stolicy: zwiedzanie Madrytu – dzień drugi.
Gdzie na śniadanie w Madrycie?
Jeść!
Tak, takie prozaiczne marzenie towarzyszyło mi o poranku podczas drugiego dnia mojego czterodniowego madryckiego tripu. W łóżku położonym między Muzeum Prado a Muzeum Królowej Zofii zamiast rozmyślać o sztuce przez wielkie “S”, zastanawiałam się gdzie wszamać coś dobrego.
O dziwo, przy całym moim niezdecydowaniu, lokal wybieram bardzo szybko. I tak, oddalając się od centrum i mijając po drodze kolejne bary i kawiarnie, docieram do Pum Pum Café (Calle del Tribulete, 6, gdyby ktoś był ciekaw). Muszę przyznać, że bez wsparcia GPS-a pewnie nie trafiłabym tam wcale, bo od ulicy kawiarnia w ogóle nie rzuca się w oczy.
Rozpędzam się więc nieco za bardzo i docieram za daleko, ale dzięki temu przed śniadaniem trafiam na taki uliczny widok, jaki w miastach uwielbiam. Street art. Później żałuję, że nie zdążyłam tam wrócić, bo myślę, że warto byłoby rozejrzeć się po okolicy.

Lokal jest niewielki, ale ma świetny klimat. Zamawiam espresso i tosta aguacate, czyli, jak się okazuje, dwie spore pajdy chleba ze świeżym awokado i migdałami. Pycha! Fajnym rozwiązaniem jest stojący tuż przy drzwiach dystrybutor z wodą (z miętą i limonkami), z którego spragnieni mogą skorzystać samoobsługowo. Do mojego skromnego espresso i mocno sycącego śniadania dołącza szklanka orzeźwiającej wody.

Prawie jak paryscy bookiniści
Moim celem tego dnia jest Muzeum Prado i tam też udaję się po śniadaniu. Na moment zaglądam na odkryty dzień wcześniej deptak Cuesta de Moyano. Tu, w pobliżu Dworca Atocha i Parku Retiro, mieści się raj dla miłośników książek. Ot, madrycka wersja paryskich bookinistów. Tyle, że bez Sekwany w tle.

U szczytu deptaka spotykam grupę muzyków, którym sława pisana jest tak bardzo, że zostaję zobowiązana do uwiecznienia ich twarzy na zdjęciu, bym w przyszłości miała się czym chwalić. Chwalę się więc tu i teraz, a sympatycznym panom życzę, by ich pięciolinia poniosła wprost na aleję muzycznych gwiazd.
W ogóle, jest jakoś tak miło. Ludzie są sympatyczni i świat jakiś taki przyjazny. Przechodnie zagadują, uśmiechają się. Uśmiecham się więc i ja, nawet gdy nie zawsze rozumiem, co do mnie mówią. Można więc bluzgać na mnie do woli, byle z uśmiechem. Nie zorientuję się.

Muzeum Prado, raj dla miłośników sztuki
Zwiedzanie Madrytu nie może się obyć bez wizyty w Muzeum Prado., Jest to jedno z największych muzeów na świecie. Tego dnia, odcinkami stoi w renowacyjnym kubraku. Za plecami Velázqueza o posągowej minie rozciągała się siatka rusztowań. Nim wyskoczę z piętnastu “eurasów”, by oddać się zachwytowi nad sztuką, zaglądam do pobliskiego kościoła, San Jerónimo el Real, bez wątpienia urokliwej budowli powstałej na samiuśkim początku XVI wieku.

Stamtąd nogi niosą mnie już wprost do muzeum. Tam, ten sam zawód co dzień wcześniej, gdy byłam w Muzeum Królowej Zofii. Nie można robić zdjęć. Tym razem w ogóle. Nic a nic. Nie i już. Posłusznie zostawiam więc aparat w schowku i dziś mogę powiedzieć, że co widziałam to moje. Nieuchwycone na zdjęciach, ale budzące iskry zachwytu w oczach. Komu przyszło się zderzyć z niesamowitością Ogrodu rozkoszy ziemskich pędzla Hieronima Boscha, z pewnością zrozumie ten stan. Muzeum Prado mieści ogromne zbiory malarstwa, rzeźby, rysunków, grafik. Znajdziecie tu rzeźby rzymskie i greckie, malarstwo hiszpańskie, francuskie, flamandzkie, włoskie czy niemieckie.
Po chwili zapominam, że bez aparatu czuję się jak bez ręki. Ból fantomowy czasem daje o sobie znać, ale patrząc na świat bez pośrednictwa soczewki aparatu, widzę więcej, wyraźniej, mocniej.

Nie znam się, ale się zachwycam
Przemierzam kolejne sale. Tu czeka Mona Lisa autorstwa ucznia Leonarda da Vinci, tam realistyczne pejzaże Carlosa de Haes. Zachwytom nie ma końca. Odkrywam twórczość Patinira, wpatruję się w detale obrazów Gisberta. Brudne buty, zakurzone spodnie. Koraliki na Los amantes de Teruel autorstwa Degraina sprawiają wrażenie, jakby miały się lada moment wytoczyć zza ram obrazu. Długo wpatruję się w 42 obrazy Villaamila przedstawiające architekturę hiszpańskich miast (głównie Sewilli i Toledo).
Goyę witam dość obojętnie, choć intrygują mnie obrazy z okresu black painting (np. Saturno). Przeżywam nie małe zaskoczenie na widok martwych natur pędzla Cotána. Aż chce się sięgnąć po złociste cytryny lub skosztować apetycznych winogron.
W sali numer 18 jakaś pani maluje reprodukcję Florero de Cristal autorstwa Juana de Arellano. Przypatruję się jej przez moment nim dotrę na wyższe piętro, gdzie przyglądam się twarzom bohaterów praco Pietera Bruegla (starszego), zwierzętom uwiecznionym przez Fransa Snydersa i Paula de Vosa. W końcu docieram tam, gdzie w gablotach połyskują złote kielichy wysadzane kamieniami szlachetnymi.
Zwiedzanie Madrytu od Plaza de Cibeles…
Nasyciwszy oczy widokiem dzieł sztuki. Tego dnia zwiedzanie Madrytu jest wręcz podręcznikowe. Tzn. przewodnikowe, bo niczym rasowa turystka odhaczam kolejne ważne punkty. Mijam więc kolejno między innymi…
…Plaza de Cibeles z fontanną Kybelle, bogini płodności, za którą bieleją fasady Pałacu Komunikacji (Palacio de Comunincaciones) oraz Domu Ameryki (Casa de América)…
…siedzibę Banku Hiszpanii (Banco de España)…

…charakterystyczny biurowiec, czyli Budynek Metrópolis (niestety stopień rozrycia ulicy utrudnia mi fotografowanie tamtych rejonów, a natężenie hałasu mobilizuje kopytka do szybszego przeniesienia ciała z dala od jego źródeł)…

…powstały w latach 20′ XX wieku budynek Banco Bilbao…

…Plaza Puerte del Sol z obowiązkowym selfie spotem, czyli z La Osa y El Madrileño – niedźwiadkiem sięgającym pyskiem do owoców drzewa poziomkowego (na tym placu znajduje się też m.in. pomnik Karola III, ale z jakiegoś powodu cieszy się on dużo mniejszym zainteresowaniem, mimo, iż daje większy cień)…


…Plaza Mayor, czyli serce miasta otoczone kamienicami, których podcienie skrywają restauracje (niestety i tu rosną rusztowania, zasłaniając najbardziej reprezentacyjny fragment zabudowań); będę przemykać tędy kilkakrotnie, stąd też zdjęcia podczas zachodu słońca.
…do Świątyni Debod
Wędrówka ulicami Madrytu sprawia mi niekłamaną przyjemność. Oczy mam dookoła głowy. Nie chcę niczego przeoczyć. Na trasie mam m.in. barokową Bazylikę św. Michała (Basílica de San Miguel) z XVIII wieku, Casa de Cisneros z XVI wieku, Iglesia del Sacramento…
…Park Emira Mohameda I (niestety nie da się zejść na dół, całość jest zamknięta; nie wiem czy akurat tamtego wieczoru czy na stałe)…

…główną madrycką świątynię Catedral de la Almudena, czyli Katedrę La Almudena (zaskoczona odkrywam, że wstęp do niej jest bezpłatny – Barcelona nauczyła mnie, że to nie jest oczywiste – mknę więc do środka, by zobaczyć wnętrza budowli, która w planach była od XVI wieku, by ostatecznie proces narodzin rozpocząć w wieku XIX, a pełną gotowość ogłosić w… 1993 roku)…
…Pałac Królewski (Palacio Real de Madrid) z XVIII wieku, który miał przypominać paryski Luwr, ale ostatecznie wypadł nieco skromniej…
…Ogrody Sabatiniego (Jardines de Sabatini)…
…Teatr Królewski (Teatro Real)…
…Plac Hiszpański (Plaza de España) z kolejną porcją rusztowań, ale i pomnikiem Cerventesa oraz jego niezwykłego duetu bohaterów: Don Kichota i Sanso Pansy…
…najstarszy zabytek Madrytu (choć pojawił się tu… pod koniec XX wieku jako prezent od rządu Egiptu), Świątynię Debod, która o zmierzchu i pozbawiona wodnej otoczki, okazała się sporym rozczarowaniem i jedynie na czarno-białej fotografii wygląda jako tako…

Z miłości do detali
Z punktu widokowego spoglądam na katedrę i pałac.

Gdy spaceruję uliczkami, moją uwagę przykuwają tabliczki z ich nazwami i detale fasad mijanych budynków.
Uśmiecham się na widok bibliofilskich miejsc.

Pragnienie gaszę w miejskich ujęciach wody (wersja niskobudżetowa) lub w zatłoczonej, bardzo popularnej cukierni La Mallorquina, gdzie pochłaniam pyszne granizados. Idę dalej. Uśmiecham się po raz kolejny. Tym razem na widok asortymentu sklepu obuwniczego. I właściwie ten uśmiech w ogóle mi z twarzy nie schodzi. Z tej radości klepię po pośladku pewnego jegomościa. A później, dla równowagi, rozmyślam nad burzliwymi kolejami losu.
Madryt od kuchni
Zamiast normalnego obiadu eksperymentalnie zamawiam frytki z karczocha (po pierwsze: nie idźcie tą drogą!, po drugie: podobno mój posiłek wygląda jak nietoperz; powiedziałabym więcej – jak nietoperz rażony piorunem).

Dobrze mi tu i teraz. Słońce zachodzi, a ja mam chwilę na górnolotne rozmyślanie o tym, jak dziwnie układa się czasami życie i jak te dziwności wiele nas uczą.

Tego dnia, zwiedzanie Madrytu kończy się na targu. Wieczorem trafiam na Targ San Miguel (Mercado San Miguel). Powstał on sto lat temu, a niespełna dekadę temu po renowacji został ponownie oddany do użytku. Ze względu na dobre położenie (centrum miasta) jest on chętnie odwiedzany przez turystów. W środku panuje niezły tłok. Bywają takie momenty, że ciężko dopchać się do lady. Zwłaszcza tam, gdzie królują tapasy i wino.
Spaceruję alejkami robiąc przy tym zdjęcia kolejnych smakowitości, gdy zaczepia mnie jakiś lokals. Are you lost? – pyta. Yhm. Zaskoczenie staram się zamaskować obojętnością, a możliwe riposty kulturalnie ukryć pod krótkim no (dla ścisłości – jest to no anglojęzyczne, a nie polskie potwierdzenie). Zatrzymują mnie jednak kolejne pytania i sam pytający, zagradzając mi przejście. Skąd jestem i czy z Wielkiej Brytanii, czy nie napiję się wina i takie tam. Przywołuję na twarz najsympatyczniejszy uśmiech. Możliwie najsłodszym głosikiem najpierw po angielsku pytam, czy wyglądam jak ktoś kto się zgubił, a po hiszpańsku dodaję, że robię tu zdjęcia i szukam ciekawych obiektów, a on ciekawym obiektem nie jest.
Na reakcję nie czekam. Odwracam się na pięcie.
Ciekawe obiekty czekają.
Zakochana po końcówki włosów
Powoli wracam, ciemnymi, po hiszpańsku zatłoczonymi ulicami. Jest gwarnie, jest wesoło. Ciepły wieczór umila nieśpieszne zwiedzanie Madrytu. Nikt mnie już nie zaczepia. Nim dotrę do mieszkania, kładę się na kamiennej ławce w pobliżu “mojej” kamienicy. Gapię się w niebo i przez kilka chwil nie śpieszę się donikąd.
Na sąsiedniej ławce siada jakiś chłopak. Chwilę później leży z plecakiem pod głową. Wpatrujemy się w górę, każde w swój skrawek nieba.
W mieszkaniu Giselle pyta jak mi minął dzień. Uśmiecham się szeroko, zakochana w Hiszpanii po same końcówki włosów.
*** WPIS PIERWOTNIE UKAZAŁ SIĘ NA BLOGU SOY-COMO-EL-VIENTO.BLOGSPOT.COM ***
30 comments
Nigdy nie byłam w Madrycie, ale po przeczytaniu również się zakochałam po czubki włosów. No dla takiego książkomaniaka jak ja to miejsce jest rajem. Mogłabym tam zamieszkać ^^ i ludzie mili, uśmiechający się i zagadujący. Tak bardzo mi tego w Polsce brakuje. Stuka i przepiękna architektura na każdym kroku. Przepiękne zdjęcia zrobiłaś <3 a tego pana to chyba więcej osób po tyłku klepie, aż wypolerowali 😛
Pan się błyszczał z daleka. Od razu widać, że mało kto przechodzi koło niego obojętnie. 😀
A Madryt gorąco polecam. Piękne, bardzo ciekawe i tętniące życiem miasto, a przy tym nie tak zatłoczone jak Barcelona.
Piękne miejsce 🙂 może kiedyś będzie mi dane zobaczyć to miasto 🙂
Pozdrawiam.
Trzymam kciuki, żeby się udało. 🙂 Na pewno nie będziesz się tam nudzić. 🙂
Miło było na chwilę przenieść się wraz z Tobą do Madrytu:)
Bardzo mnie to cieszy. 🙂
Dla piechurów idealna sprawa, jedyne co mnie przeraża to ten upał…może na emeryturze pojadę jesienią?
Pięknie spędzasz czas 🙂
Ja byłam we wrześniu i było bardzo ciepło. Myślę, że przełom września i października może być dobrą opcją. 🙂
W Szczecinie też są na murach takie street-arty 🙂 Nieco bliżej a warto zobaczyć.
Polskie miasta pod tym kątem też zwiedzam. Na Szczecin też przyjdzie pora. 🙂
Piękny Madryt i piękne zdjęcia
Dziękuję ślicznie. 🙂
Piękne miejsca. 😊
Oj, tak. 🙂
lubi ę TAKIE wyprawy i TAKIE RELACJE 🙂
Bardzo mi miło. 🙂
Ładnie się to wszystko prezentuje 🙂
Bo to ładne miejsce. 🙂
Wspaniała relacja !
Dziękuję. 🙂
Przepiękne zdjęcia 🙂 Zazdroszczę podziwiania tych wszystkich miejsc na żywo 🙂
Dzięki. I mam nadzieję, że uda Wam się wybrać w równie piękne rejony i trochę odpocząć. 🙂
Piękne miasto! Zaskoczył mnie widok Parku Emira.
A nachalność tubylców poznałam na swojej skórze. W Turcji nachalni sprzedawcy itp. ciągle do mnie mówili – dziewoczka, dziewuszka. W końcu nie wytrzymałam i wygarnęłam, że jestem kobietą. 🙂
Madryt rzeczywiście jest piękny. 🙂
A co do nachalności, to akurat w Hiszpanii nie ma z tym problemu. Ludzie są przesympatyczni, uśmiechnięci, otwarci, chętni do pomocy i do rozmowy, ale nie nachalni. Taki pojedynczy egzemplarz może się trafić wszędzie. W Hiszpanii, Polsce, gdziekolwiek.
W Turcji nigdy nie byłam, ale z opowieści wiem, że w tamtych rejonach taka nachalność rzeczywiście jest upierdliwa.
W Turcji – szczególnie w miejscach typowo turystycznych, a o krajach "arabskich" nie wspomnę. 😉
Tam też mnie nie było i na razie nie mam takich wypadów w planach. 😉
Byłam w Madrycie kilkanaście lat temu. Z Twoich zdjęć kojarzę piękny budynek Metropolos, niedźwiadka i kilka innych rzeczy. Chętnie bym tam wróciła.
Ja też. 😛 Sporo jest jeszcze do zobaczenia.
A po tylu latach powrót jest jak najbardziej wskazany. 🙂
Prawdziwa szczęściara z ciebie kochana. ♥️ ?
Właściwie… 😉