Któregoś dnia dotarło do mnie to, do czego mądrzejsi doszli już wcześniej. Człowiek nigdy nie przestaje chcieć więcej. Człowiekowi jest za mało. Człowiek chwyta za wyciągnięty ku niemu palec i chce całej ręki. I jeszcze twierdzi, że mu się ona należy.
Tak, mocno uogólniam i chętnie usłyszę, że się mylę. Że z człowiekiem nie jest tak źle. Ze mną do niedawna było, a i teraz nie mam złudzeń. Sporo pracy przede mną. Na szczęście w porę odkryłam radość z drobiazgów, a to już dobry punkt wyjścia.
Wszystko jest po coś
Wszystko roztrzaskało się o wyjazd na Kubę. Bieszczady – za mało. Paryż – już nie wystarczający. Objazdówka po Andaluzji – super, ale chcę więcej. Mieliśmy więc z mężem polecieć na Kubę, bo dla człowieka, który słabo zna nawet miasto, w którym mieszka (czyli mnie), dopiero ten kierunek wydawał się przynieść spodziewają satysfakcję.
Nie wyszło. Z różnych przyczyn.
Te nieudane wakacje wydawały się wtedy końcem świata. W efekcie okazały się jedynie czubkiem góry lodowej problemów, o które mocno się potrzaskałam. Pewnych rys i ran nie dało się naprawić do dziś. Być może nigdy nie da.
Ale nie zmieniło się jedno. Wciąż wierzę, że wszystko jest po coś. A tamto wydarzyło się m.in. po to, bym odkryła…
Radość z drobiazgów
Serio.
By nie zwariować i stanąć na nogi musiałam docenić to, co mam. Ludzi, możliwości, miejsca, własny potencjał. Patrzeć wnikliwiej, słuchać uważniej. Przestać domagać się więcej i więcej, a później jeszcze więcej.
Nie mam tu absolutnie na myśli rezygnacji z podnoszenia sobie poprzeczki, z rozwoju, z przełamywania kolejnych barier, z dążenia do lepszego życia, spełniania marzeń (o tym, że nie warto odkładać spełnienia marzeń na później, pisałam Wam jakiś czas temu). Mówię tu o bezrefleksyjnym pędzie za czymś, co daje złudne poczucie, że zdobyte wyniesie życie na wyższy poziom. Zawsze można pojechać na lepszą wycieczkę, kupić droższe ciuchy, nowszy samochód, więcej sprzętów, książek, gadżetów, wszystkiego. Ale to wciąż będzie mało.
Powoli zaczęłam dostrzegać to, co wokół. Nie rezygnuję z większych planów i marzeń, ale i nie zamykam się na małe radości. I nagle okazuje się, że spacer po okolicy może zaowocować odkryciem cudnych zakątków, ukochanego street artu, miłej knajpki. Że uśmiech wywołuje cwany wróbelek próbujący dobrać się do gnocchi, a weekendowy wypad nad polskie morze ze znajomymi ładuje akumulatory nie gorzej niż zagraniczna wycieczka. Że szczęście to świadomość, że masz do kogo zadzwonić w trudnej chwili, to bliska osoba, która przynosi ci twoje ulubione lody, że niespodziewanie upolowana spódnica w zielone słonie daje więcej frajdy niż sterta ciuchów kupiona na poprawę humoru.
Wracam do prowadzenia “Dziennika dobrych spraw”. Ale o tym już będzie innym razem.
12 comments
Znam to też zw swojego doświadczenia 🙂 plany są wielkie, a później trzeba zderzyć się z rzeczywistością i z niej cieszyć.
Dlatego też snując plany, warto mieć do nich dystans. I nie traktować porażki jak końca świata. 🙂
To samo sobie uświadomiłam pewnego dnia. A ostatnio znów po raz kolejny……oglądając serial “Narcos”. Już mam z tyłu głowy pomysł na post, a już dziś w całej szerokości tekstu – zgadzam się z tym, co napisałaś.
Odezwiesz się, jak napiszesz ten tekst? Ciekawa jestem Twoich przemyśleń (i nie ukrywam, że związku z serialem “Narcos” też). 🙂
Szeroki temat poruszyłaś. I bardzo ważny. Ja też ciągle uczę się cieszyć z drobiazgów. I z podróży, nawet tych najmniejszych. Bo odkąd mamy dzieci, łatwiej jest nam podróżować po Polsce niż po świecie. I dzięki temu odkryłam naprawdę wiele wspaniałych miejsc. A jeśli chodzi o takie codzienne drobiazgi, to największą przeszkodą w cieszeniu się nimi jest pośpiech. Dlatego próbuję uczyć się żyć bez pośpiechu. Nie jest to łatwe.
Doskonale rozumiem ten problem, bo też się z nim borykam. Jak sobie przypomnę moje pierwsze wakacje za granicą… Non stop w biegu, odhaczanie kolejnych atrakcji, szkoda czasu na jedzenie, spanie, siedzenie, zwykłą rozmowę. Wtedy wydawało mi się, że muszę łapać każdą chwilę i okazję. Teraz wiem, że czasami nieśpieszne śniadanie w knajpce z widokiem na uliczne życie daje więcej niż bieganie po muzeach z obłędem w oczach.
Życie bez pośpiechu faktycznie może być trudne dla kogoś, kto do tej pory żył inaczej. Ale warto próbować. Ja już widzę pierwsze, bardzo pozytywne efekty. Mam nadzieję, że Ty też. 🙂
W sumie coś mi uświadomiłaś. Zawsze uważałam się za minimalistkę, nie lubię dużo posiadać, ciesze się z drobiazgów i dużo nie potrzebuję. Jednak jeśli chodzi o podróże to faktycznie czuję ten niedosyt. Nie raz potrafię marudzić narzeczonemu, że nie wyjedziemy za granicę, bo za tym miejscem tęsknię a w tym jeszcze nie byłam. miałoby się ochotę zwiedzić pół świata. Niedawno byłam w pobliskim mieście i odkryłam nowe miejsca, których wcześniej nie widziałam, nie doceniałam, choć kiedyś codziennie jeździłam tam na uczelnię. Trzeba rozejrzeć się wokół, tam gdzie jesteśmy tez jest pięknie. Nawet wczorajsza burza za oknem była wspaniałym widowiskiem 🙂 Pozdrawiam serdecznie :*
Otóż to. Mam podobnie. Co prawda do minimalistki mi daleko, ale stopniowo zaczynam dostrzegać zbędność nadmiaru przedmiotów. Zaczynają mnie przytłaczać. Ale w wielu innych kwestiach ciągle mi mało, np. właśnie w temacie podróży.
Chyba idziemy teraz podobną drogą. Nadal nie chcemy rezygnować z tych większych wyjazdów, ale jednocześnie cieszy nas to, co dookoła. To chyba dobry kierunek.
Tak sobie myślę, że to strasznie smutne, takie zamknięcie się na to co w pobliżu. Ostatnio stale odkrywam coś fajnego w Poznaniu. A to jakieś miejsce na spacer, a to ciekawy street art, to znów jakąś knajpkę, albo interesujące wydarzenia. Czasami czuję się jak na wyjeździe do obcego miasta. Fajne uczucie. 🙂
To prawda. Czasem ten pęd po więcej i więcej jest zupełnie niepotrzebny.
Z jednej strony, trzeba marzyć, chcieć, rozwijać się, a stanie w miejscu nie jest dobre, z drugiej – nie można dać się zwariować. 🙂
Od kiedy zachorowałam, również zaczęłam doceniać wartość drobnych rzeczy i małych gestów. ?
Myślę, że często tak to działa. Jak jest dobrze, chcemy, żeby było jeszcze lepiej. Jak coś się sypie, to zaczynamy dostrzegać, ile mieliśmy wcześniej. I jakoś tak łatwiej widzieć te małe, dobre rzeczy. 🙂